• Slow life,  Uroki codzienności

    Slow life – moje osobiste odkrycia.

    Lubię siadać do kolejnego tekstu. Zamykam wtedy oczy, skupiam myśli i słucham tego, co mi podpowiada intuicja. Myślę co Wam powiedzieć, co jest ważne, potrzebne. Ten blog to przestrzeń niejako terapeutyczna 💚 Nie w znaczeniu medycznym lecz duchowym, emocjonalnym. Daje mi dużo dobrej i twórczej energii. Dostaję od Was wiadomości, komentarze, że lubicie moje pióro, że docieram do Waszego wnętrza, pomagam. Podpowiadam, kieruję uwagę na te małe oczywistości, które często są mijane w pędzie.

    To wszystko dużo dla mnie znaczy, nadaje inny wymiar temu blogowi, mojej pasji prowadzenia go, pisania kolejnych wpisów. DZIĘKUJĘ KAŻDEMU Z OSOBNA 🌻 za obecność, za zaangażowanie, każde dobre słowo, motywującą refleksję, otwartość i zaufanie.

    Ten blog powstał z potrzeby skupienia się na tym, co wartościowe. Strefa ciszy, to przytulna przestrzeń, daje wytchnienie, otula, pozwala odpocząć myślom. Pomaga żyć świadomie, uważnie, motywuje do rozwoju osobistego, by życie było pełniejsze, bardziej Twoje, esencjonalne, bogate i radosne. Kreuj swoje życie. To nie slogan, to inspiracja… Bo szczęście zaczyna się w głowie.

    “Teraz widzę, że posiadanie własnej historii i kochanie siebie jest najodważniejszą rzeczą, jaką kiedykolwiek zrobimy”. Brene Brown

    Czy życie może być slow? Jak najbardziej. Nie będę tutaj pisała o filozofii slow life jako takiej. Odkrywam moje własne slow, z każdym rokiem bardziej rozumiem siebie, swoje potrzeby. Doceniam teraźniejszość, celebruję momenty, obserwuję. Cenię prostotę, naturę, rozwijam uważność.

    Jesienne odpuszczanie 🍁

    Ostatnio na Facebooku napisałam tekst, spontaniczny, osobisty. Na temat mojego odkrycia – fenomenu jesieni i jej klimatu. Zostawię go tutaj…

    “Niedługo kupię dużo książek i będę je czytać. Wieczorami pójdę sobie do kina, a nocami będę słuchał deszczu spadającego na miasto. I tak będzie aż do wiosny”. ~Marek Hłasko Nadchodzi moja ulubiona porą roku. Jesień. Magia w czystej postaci. Szum wiatru za oknem, mgła o poranku, kolorowe liście, połyskujące w słońcu. Odpuszczanie. Taka jest jesień. Odpuszczanie tego, co można odpuścić. Psychicznie i fizycznie. Skupienie się na tym, co utula… emocje, ciało. Natura wycisza się, by się zregenerować, nabrać nowej siły, energii. Człowiek też tego potrzebuje. A jesień jakby daje nam na to przyzwolenie. Zatrzymuje nas pod kocem, skraca dzień, nastraja do odpoczynku. A i są jeszcze moje ulubione kalosze, w muchomory 🍄 One przypominają, by czasem ruszyć przed siebie, poczuć liście pod stopami. Spojrzeć na bogactwo kolorów, odcieni, które zmieniają świat w bajkę.

    Ten jesienny czas to moje osobiste slow life. Bo nie można być cały czas na standbyu. Nie da się być cały czas na 100 procent. Potrzebuję odpoczynku, wycofania się, czasu na reset myśli. Po mojemu, a jak po mojemu, to w zaciszu domowym, w ulubionym fotelu, pod kocem, z książką lub dobrym filmem. Z notatnikiem, w którym zapisuję moje myśli, refleksje, te najważniejsze, zajmujące mój umysł. Z kubkiem herbaty z sokiem malinowym lub kieliszkiem czerwonego wina. Proste, a jakie magiczne 🍂 Wyciszenie regeneruje, oczyszcza, układa w głowie. Pozwala na usłyszenie wewnętrznego głosu. By zadbać o siebie, zaopiekować się chaosem i natłokiem spraw, przebiegających przez mój umysł. Ja tego bardzo potrzebuję. Dochodzę wtedy do ładu sama ze sobą.

    “Nie muszę gonić za wyjątkowymi chwilami, aby znaleźć szczęście – jest tuż przede mną, jeśli zwracam uwagę i praktykuję wdzięczność”. Brene Brown

    “Mów do siebie tak, jak mówiłabyś do kogoś, kogo kochasz”. Brene Brown

    Celebruję poranki…

    Jeśli tylko mogę, poranek spędzam wolno, wręcz leniwie. To czas, który pozwala mi wejść w nowy dzień w dobrym nastroju, z odpowiednim nastawieniem. Wszystko zależy od tego, jakie mamy plany na dany dzień. Jeśli czeka nas lista spraw do załatwienia, obowiązki, wtedy skupiam się w sobie, prężnie realizuję kolejne czynności, zaczynając oczywiście od śniadania. To pozycja obowiązkowa. Nie lubię jeść w biegu. Lubię delektować się posiłkiem, podawać go na stół. Poświęcić dłuższą chwilę na cieszenie się smakiem, zapachem, kolorami na talerzu.

    Jeśli czeka mnie dzień spokojniejszy, wolny od terminów, wtedy puszczam wodze beztroski i odnajduję przyjemność i spokój w tych kilku pierwszych godzinach dnia. Kiedyś “szlafrokowałam”. Uwielbiam ten stan, kiedy mogę poszwendać się po domu w szlafroku, piżamie, dresie. Teraz szlafrok ustąpił miejsca strojom domowym, bo mieszkając w domu pod lasem, na co dzień ubieram się niezobowiązująco, wygodnie, tak jak lubię. Niespiesznie krzątam się po kuchni, patrzę przez okna na tą magiczną przestrzeń, las, jezioro przebłyskujące między gałęziami krzaków. Wyglądam leśnych zwierzaków, odwiedzających nas ptaków. Patrzenie na ich zachowania, bardzo mnie uspokaja. Tak po ludzku, odpoczywam, ciesząc się bliskością przyrody.

    Potem KAWA ☕

    „Uwielbiam wstawać wcześnie i zaczynać dzień od filiżanki cichej kawy i poczucia możliwości”.

    Zdecydowanie mój ulubiony rytuał w ramach praktykowania życia w rytmie slow. Kawę piję wolno, zanurzam się w aromacie (zabrzmiało jak w reklamie 😉 ), samej przyjemności picia. W ulubionym kubku lub w filiżance. Bez kawy nie wyobrażam sobie startu w nowy dzień. Pijąc kawę przechodzę w rytm działania, ale nie gwałtownie 🙂 No chyba, że muszę szybko ruszyć. To wtedy czasem rezygnuję z kawy, bo nie lubię pić jej pospiesznie, patrząc na zegarek. Dla mnie “każdy nowy dzień jest zaproszeniem do szczęścia”. I nie ma w tym przesady. Tak pojmuję sens życia. Nie szukam kłopotów, nie wymyślam trudności. Staram się skupiać na tym, na co ma realny wpływ. Resztę puszczam wolno. Bo właśnie ta rezygnacja z małych walk, daje mi poczucie panowania nad jakością mojego życia, odsuwa mnie od spraw nieistotnych, zaśmiecających mój umysł.

    Już NIE ZAWSZE i NIE DLA WSZYSTKICH.

    “Kiedy przestałam starać się być wszystkim dla wszystkich, zaczęłam mieć znacznie więcej czasu, uwagi, miłości i kontaktu z ważnymi ludźmi w moim życiu”. Brene Brown

    Dokładnie tak. Nauczyłam się wybierać, na co w danym momencie chcę przeznaczyć własną energię. Ja, altruistka z natury, wrażliwa na potrzeby innych, stawiająca często potrzeby innych ponad swoje własne. Poświęcająca uwagę tym, dla których byłam tylko opcją. To musiałam przepracować. Solidnie i dogłębnie. Wzmacnianie asertywności, uczenie się właściwego zarządzania własnym życiem, wsłuchiwania się we własne emocje, reagowanie na osobiste potrzeby. Poświęcanie wystarczającej ilości uwagi sobie, budowanie własnej przestrzeni, stawianie granic. Mówiąc wprost dbanie o siebie.

    Nie oznacza to, że nie wpuszczam ludzi do mojego życia. Jak najbardziej mam w nim miejsce na wartościowe relacje, przyjaciół. Nawet, jeśli już nie rozmawiam z przyjaciółkami po parę godzin przez telefon, jak za starych dobrych czasów 📞 , to nie oznacza, że się odsunęłam, przestałam doceniać ich obecność. Po prostu jestem na innym etapie życia. Inaczej buduję bliskość, inaczej ją okazuję. Mam miejsce w sercu na niesamowite wspomnienia, pamiętam radość z doświadczania nowych rzeczy w obecności osób, które spotkałam na swojej drodze. Wiem, co znaczy zaufanie, świadomość, że mogę na kogoś liczyć. I potrafię to odwzajemnić. Nie robiąc przy tym krzywdy sobie. Nie obdzierając się z własnych priorytetów, nie rezygnując z tego, co dla mnie ważne. To duże osiągnięcie i niezmiernie ważny kawałek mojego slow life 🍀

    Nie rozmieniam się na drobne, nie chcę za wszelką cenę być dla każdego plastrem na bolączki. Nie rzucam wszystkiego, by być na tzw. skinienie. Myślę, że wielu z Was ma takie doświadczenia. I boryka lub borykało się z nadmierną empatią i skłonnością do poświeceń kosztem siebie. Warto to dobrze wywarzyć, poukładać z sensem. Nie robiąc nikomu krzywdy.

    To TEN czas…

    “Średni wiek to czas, kiedy wszechświat łapie cię za ramiona i mówi Ci: wykorzystaj dary, które otrzymałeś”. Brene Brown

    Jestem kobietą świadomą. Siebie i czasu, który jest moim udziałem. Coraz częściej przewartościowuję swoje przyzwyczajenia. Wybieram, świadomie wpływam na swoją rzeczywistość. Dlaczego? Bo uczę się żyć pełnią swojego życia. To przychodzi z wiekiem. Docenianie, uważność, samoświadomość, wyrozumiałość dla własnych słabości, akceptowanie niedoskonałości. Bycie tu i teraz. Bo jutra może już nie być. Życie ma tę zaletę, że daje nam liczne szanse. A my nie zawsze potrafimy je dostrzec, właściwie odczytać. Bo w biegu i zakręceniu trudno się analizuje, wyciąga wnioski. Dlatego zwolniłam. Psychicznie i fizycznie.

    Przeprowadzka na wieś to był milowy krok do zmiany jakości mojego życia. Chodzi tutaj o balans. Równowagę między być i mieć. To też próba odkrycia w sobie nieznanych lub zapomnianych pokładów potencjału, pasji, apetytu na zwyczajne, niezwyczajne bycie. Inne niż dotychczas. I nie oznacza to, że nie mam potrzeb. Mam, nadal jestem tą samą osobą. Różnica polega na tym, że się rozwijam na płaszczyźnie uważności. Dbam o swój dobrostan, zadowolenie. Intensywniej żyję, doświadczam. Mam marzenia, chcę je spełniać.

    Bycie w średnim wieku nauczyło mnie, by nie czekać zbyt długo. Szukać sposobów, a nie wymówek. To bardzo ważna życiowa umiejętność. Są też sprawy przyziemne, którymi trzeba się zająć. Obowiązki to również część życia. Nie muszą kolidować z filozofią slow. Moja filozofia życia zakłada harmonię. Bycie w zgodzie ze sobą. Poznawanie siebie na kolejnych etapach życia. Umiejętność puszczania wolno tego, co mnie ogranicza. Korzystanie z posiadanych zasobów, uczenie się na błędach, pozwalanie sobie na chwilę słabości. Bycie nieidealną, nieperfekcyjną. PRAWDZIWĄ 🤍 Nawet wtedy, gdy zmieniający się świat próbuje mnie uczynić kimś innym.

    “Wrażliwość brzmi jak prawda i wydaje się odwagą. Prawda i odwaga nie zawsze są wygodne, ale nigdy nie są słabością”. Brene Brown 

  • Blisko natury,  Slow life

    O życiu na wsi.

    Spokój i cisza. To nas zmotywowało by uciec z miasta po wielu długich latach. Niedługo minie trzy lata jak mieszkamy pośród lasów i jezior, na wsi. Czy już się poczuliśmy jak w domu? Tak, to nasze miejsce, nasz azyl 💚 Decyzja była szybka, oboje tego potrzebowaliśmy. Nie chcieliśmy czekać do emerytury. Teraz, kiedy mamy jeszcze siłę, zdrowie, zaradność i wytrwałość połączoną z wrażliwością i chęcią życia, chcieliśmy stworzyć sobie miejsce na ziemi, takie, które da nam poczucie uspokojenia, radości, bliskości z naturą, którą oboje kochamy i traktujemy z szacunkiem. O życiu na wsi, jak wygląda ono z bliska, dzisiaj Wam trochę opowiem 🙂

    Sielskie widoki warte zatrzymania (na zdjęciach i w sercu…)

    Dom pod lasem.

    Kupiliśmy dom pośród lasów. Blisko jeziora. Daleko miasta. To było nasze wspólne marzenie. Pisałam już o tym na blogu. Zaczęliśmy urządzać go po naszemu. Oboje lubimy ciepły, naturalny klimat wnętrz, z atmosferą. Drewniane wykończenia, meble, cegłę, ludowe rzeźby, barwy natury, klimatyczne oświetlenie. Widoki z okna, z jednej strony na las, a z drugiej na jezioro i wielkie świerki, które majestatycznie otulają nasz ogród. Pragnęliśmy mieć kawałek własnej przestrzeni, miejsca na naszą kreatywność. Chcieliśmy mieć werandę, trawę, po której można chodzić boso. Własnoręcznie posadzone drzewa, krzewy, posiane kwiaty. I dzisiaj to wszystko już jest. Naszym wspólnym staraniem, zaradnością, wyobraźnią uzyskujemy krok po kroku ten sielankowy nastrój, blisko natury. Miejsce o którym mówimy – nasz dom. Nasze miejsce na ziemi.

    Remonty, nasza codzienność.

    Tak, remonty, usprawnienia, zmiany, nowy wystrój. To teraz nasza codzienność 😉 Chcieliśmy dom do własnej aranżacji, który będzie miał solidne podstawy, piękne położenie, fajną bryłę i rozplanowane wnętrze, które zaspokoi nasze potrzeby. I mamy taki. Nasz, własny. Dom pod lasem z kominkiem. Jednak, by stał się naprawdę nasz, musieliśmy włożyć w niego dużo pracy, kreatywności, pomysłowości i pieniędzy. Takie miejsce to ciągła praca nad efektem. Każda zmiana przybliża go do naszych wyobrażeń, a to bardzo cieszy. To taka nagroda za wytrwałość, oddanie i zaangażowanie. Wiele rzeczy robimy samodzielnie, po naszemu, zarówno w domu, jak i w ogrodzie. Ustalamy, planujemy, potem weryfikujemy, by na koniec cieszyć się pięknym efektem. Czasem brakuje siły, ale wtedy siadamy na werandzie zasłuchani w odgłosy lasu, bierzemy głęboki oddech, patrzymy na siebie i werwa wraca. Czujemy sens naszych starań i wysiłków, uzupełniamy się wzajemnie, wspieramy.

    Dzień zaczyna się wcześnie rano, wspólnie jemy śniadanie, a potem każdy idzie do własnych zadań. Co jakiś czas spotykamy się, odpoczywamy, pijemy kawę na werandzie. Robimy plany na kolejne dni, ustalamy co jest do ogarnięcia. Ja przygotowuję posiłki, bo tutaj sporadycznie jemy potrawy typu fast food. Dbam o dom, czystość, sprawy papierkowe. Bartek wykonuje prace wykończeniowe w domu i na naszym podwórku. Dba o rośliny (dosadza, podlewa, kosi). Gospodarskim okiem pilnuje naszego otoczenia, dba o nasze bezpieczeństwo. Popołudniami i wieczorami przygotowuje zdjęcia na bloga. Znajdujemy też czas na nasze pasje. Ja piszę teksty, maluję, a Bartek fotografuje przyrodę, organizuje wyprawy do lasu, wykonuje piękne przedmioty z drewna. Ozdobne deski, stoły, półki, wieszaki, żyrandole. Własnymi rękami tworzymy nasze miejsce, jego niepowtarzalny charakter, zgodny z naszymi upodobaniami i gustem. Mamy własne drzewa owocowe, ozdobne. Kwiaty miododajne, przyciągające owady. Skalniaki, krzewy, a w planach na przyszły rok – własny warzywnik z prawdziwego zdarzenia.

    Życie na wsi to zupełnie inna jakość, potrzeby, wyzwania. Odmienna od tego, jakie prowadziliśmy mieszkając i pracując w mieście.

    Nasze 🙂 zwierzaki.

    “I kudłate i łaciate, pręgowane i skrzydlate, te, co skaczą i fruwają” 🦅🐸🦔 Nasz kontakt z naturą tutaj nabrał zupełnie innego wyrazu i intensywności. Ptaki za oknem, klucze na niebie, krzyki łabędzi, żurawi, Bielik nad naszym dachem. Zając zaglądający na codzienną porcję trawy kwietnej i koniczyny, jeż skrywający się pod stertą liści, żaby ukryte w cieniu krzaków, traszki, zaskrońce, lisy zaglądające na nasz taras.

    Tłok u nas czasem, ale jest wesoło…

    Wiewiórki, jenot, a nawet borsuk. Gościmy u nas przeróżne zwierzaki. Na werandzie od trzech lat w gnieździe remiza mieszka rodzina trzmieli, w trzech budkach lęgowych mamy co roku po dwa lęgi, a przy karmniku zimą stado ptasich głodomorów do wykarmienia. Na kwiatach kolorowe motyle, pszczoły, ważki i koniki polne. Tutaj życie toczy się w zgodzie z naturą. Jej bliskość działa na nas bardzo wyciszająco, odprężająco. Serce się cieszy, jak widzimy nowego leśnego gościa w naszych progach 🤎🐾 Często napotykamy zwierzęta podczas wyprawy do lasu, do sklepu. Przebiegają nam drogę sarny, jelenie. Nad samochodem lata myszołów, przelatuje dudek. A na leśnej ścieżce już kilka razy natknęliśmy się na żmiję. Nie wchodząc jej w drogę, mogliśmy podziwiać urok i wdzięk, a nawet zrobić kilka pamiątkowych fotografii 🙂

    Pozowała z wdziękiem i cierpliwie 😉

    Dary losu i lasu…

    Życie na wsi, takiej wśród lasów i jezior, to prawdziwy dar. Nie znaczy to, że zawsze jest sielankowo. Mamy dużo obowiązków, o odmienne sprawy musimy się martwić. Nie mamy tutaj administracji, wspólnoty mieszkaniowej. Nikt nam nie ogarnia przeglądów, napraw, ale też nikt nam nic nie narzuca. Mamy spokój i dowolność. Jesteśmy sobie sami “sterem, żeglarzem, okrętem”. I tego nie zamienilibyśmy na najbardziej ekskluzywny apartament. Tutaj inaczej się oddycha, odpoczywa. Inaczej postrzega się życie, jego urok i wartość. Bardziej docenia. Korzystamy z tego co daje nam to miejsce. I z przekonaniem możemy stwierdzić, że to była nasza najlepsza decyzja. Przeprowadziliśmy się tutaj i jesteśmy u siebie. Mamy prywatny widok z okna, swoje chmury i gwiazdy… I grzyby pod płotem 🙂 Proste przyjemności, radości i apetyt na kolejne lata w naszym domu pod lasem🏡

    Jesienią las obdarowuje nas hojnie… Spiżarnia pęka w szwach 🙂

  • Blisko natury

    Z miasta na wieś – sielskie życie.

    “Wsi spokojna, wsi wesoła”. Taki obraz sielskiej wsi opisuje Kochanowski… i ma dużo racji 🙂 Szczególnie, jeśli spędziło się w wielkim mieście wiele lat i przeprowadzka na wieś była pielęgnowanym w głowie marzeniem. A nam marzył się dom blisko lasu. Pisałam już o moich przemyśleniach dwa lata po przeprowadzce. Co mnie zaskoczyło, bez czego nie można się obejść mieszkając 8 km od asfaltowej drogi.

    Wiele osób zastanawia się, jak byłoby fajnie porzucić pracę w korporacji i przenieść się na wieś. Żyć bez pośpiechu, problemów, z dala od spalin i ludzkiego szumu. Ja też długo zastanawiałam się czy takie pojawiające się myśli to tylko dalekosiężne marzenie, budowana w głowie odskocznia czy może stać się to faktem i zamieszkam na łonie natury, gdzieś pomiędzy jeziorem a lasem. I przyszła ta chwila, kiedy trzeba było podjąć konkretne działania, włożyć dużo energii w realizację tej zmiany i ruszyć ku nieznanym dotąd miejscom i nowym wyzwaniom.

    Marzenie spełnione i co dalej?

    Powiem wprost – przeprowadzka z miasta na wieś to bardzo poważna decyzja, która niesie za sobą szereg następstw. Dla mieszczucha to zupełnie inny świat. Inne tempo życia, odmienne postrzeganie płynącego czasu. Nowe zajęcia, potrzebne umiejętności. Trzeba się odnaleźć w różnorodnych sytuacjach, myśleć otwarcie, mieć różne scenariusze, działać spontanicznie. Koordynacja, planowanie, radzenie sobie z codziennymi wyzwaniami, zarządzanie czasem i kreatywność mile widziane. Zabrzmiało jak lista wymagań w ofercie pracy na stanowisko managera… 🙂 Dokładnie tak, choć w przyjemniejszych okolicznościach otoczenia, a nie za biurkiem. W mieście chodziłam do pracy. Codziennie o tej samej porze, tam spędzałam kilka lub kilkanaście godzin, mierzyłam się z zadaniami, robiłam swoje, a potem wracałam do domu. Wiele spraw można było przewidzieć. Grafik tygodnia był z góry zaplanowany. Były weekendy, wakacje. Wtedy uciekałam z miasta, odpoczywałam, łapałam oddech świeżego powietrza i z nową energią wracałam do “normalnego życia”.

    Patrząc na to z takiej perspektywy tutaj jesteśmy na wakacjach każdego dnia 😉 Wychodzę za furtkę domu i już jestem w lesie, idę kilkanaście kroków dalej i widzę jezioro połyskujące w słońcu. Szum drzew, śpiew ptaków. Powietrze jest wolne od smogu, czuć zapach iglaków, wilgotnej trawy. Wiosna tutaj wybudza się powoli i z każdym dniem nabiera intensywniejszych barw. Dla marzycieli o sielskim życiu – mieszkając na wsi nie leżysz na werandzie od rana do wieczora. Choć poranną kawę w piżamie czy wieczorny odpoczynek z kieliszkiem wina lub kubkiem herbaty, jak najbardziej praktykujemy.

    To trzeba zmienić.

    Nastawienie do codziennych obowiązków, nabyte przyzwyczajenia. Tutaj nie ma sklepu po drugiej stronie ulicy. Zabraknie Ci mąki, nie skoczysz do osiedlowego sklepu. Remontujesz i skończyły się wkręty – musisz wsiąść w samochód i jechać do miasta by dokupić, co potrzebujesz. Dlatego planowanie i przewidywanie przyszłości w zakresie potrzeb jest tutaj nieodzowne. Zepsuje się coś, najlepiej jak sam umiesz sobie z tym poradzić lub masz w bliskiej okolicy zaprzyjaźnionego fachowca. Wyłączą prąd – potrzebny agregat, by działała pompa i piec, lodówka. Codziennie masz do zrobienia wiele czynności wokół domu – usprawnienia, konserwacje, pielęgnacja zieleni (trawa, drzewka, krzewy, kwiaty), sprzątanie terenu. Do tego prace remontowe, które towarzyszą nam od przeprowadzki. Różnorodność prac pociąga za sobą zatrudnianie fachowców, którzy są dostępni w różnych terminach, do tego trzeba się dostosować, zgrać w czasie, przygotować i zakupić potrzebne materiały.

    O wielu rzeczach trzeba pamiętać. Człowiek nabiera nowych umiejętności, wprawy, doświadczenia, którym potem może się podzielić 🙂 W mieście płaciliśmy czynsz i o wiele tematów dbała administracja osiedla. Nie interesowało nas czyszczenie rynien czy komina.

    Tego w mieście nie znajdziesz…

    Niezależności, swobody decyzji – zgodnie z zasadą “wolnoć Tomku w swoim domku”. Jesteśmy u siebie i tutaj to my podejmujemy decyzje. To nasz teren, o który dbamy i zagospodarowujemy po swojemu. Sadzimy roślinność, otaczamy się tym, co lubimy, dobieramy materiały, kolory, rozwiązania dla nas najlepsze. Dlatego czujemy się tutaj lepiej niż w bloku. Mamy dużą werandę, ogród, przestrzeń do życia. Dom daje nam poczucie bezpieczeństwa i świadomość, że możemy tworzyć każde wnętrze po swojemu. Nie ma tutaj szablonowych rozwiązań. Powtarzalności, masówki. Jest nasz klimat, według naszego gustu i upodobań. Mamy dużo więcej swobody, nie dzielimy wspólnych przestrzeni z innymi – no poza drogą przez wieś.

    Bliskość przyrody, jej urok o każdej porze roku. Możliwość podglądania zwyczajów zwierząt, ptaków, owadów działa niezwykle uspakajająco. Bartek zbudował budki lęgowe, karmniki, posadził rośliny miododajne, posiał trawę kwietną. Dba o wszystko swoim fachowym gospodarskim okiem❤ Mamy też kolorowe kwiaty w donicach. Życie w zgodzie z naturą jest najlepszym lekiem na stres, nerwowość, daje poczucie odprężenia, wycisza. Stawia wszystko we właściwym świetle. Człowiek nabiera dystansu do wielu często nieistotnych spraw, na które nie ma wpływu. Bardziej skupia się na tym, co go otacza, co tworzy jego rzeczywistość, codzienność. Na wsi czas płynie wolniej (choć doba też ma 24 godziny i czasem chciałoby się by się rozciągnęła). Tutaj nie docierają z taką intensywnością problemy globalne takie jak pandemia, której właściwie nie odczuliśmy. Mogliśmy wychodzić z domu, po lesie chodziliśmy nie mijając nikogo po drodze. Oddychaliśmy zdrowym powietrzem. Nie czuliśmy presji, obostrzeń, paniki. To niewątpliwy plus.

    Jemy zdrowiej.

    Tutaj na co dzień nie mamy fast foodów. Nie wyskakujemy na skrzydełka czy do pizzerii. Dużo potraw gotujemy sami. Produktu kupujemy w lokalnych sklepach lub na rynku w soboty. Mięso, pieczywo, jajka różnią się smakiem, aromatem, trwałością. Jest większy wybór, lokalne przysmaki. W naszych okolicach królują ryby, a my z radością korzystamy z tej różnorodności i dostępności. Zawsze lubiłam gotować, ale pracując na etacie nie miałam czasu na codzienne przygotowanie kilku dań. Tutaj jest inaczej. Często gotuję, wprawiam się w kulinarnej sztuce i nie ukrywam, że czuję satysfakcję, jak przygotuję kolejne danie, którego wcześniej nie potrafiłam ugotować. Piekę ciasta, bo nie zawsze jest w domu zapas łakoci, a do kawy czy herbaty taki kawałek domowego ciasta to samo dobro. Lepsza jakość wody przekłada się na smak potraw i napojów. A własne zioła czy szczypiorek z grządki czy doniczki cieszy za każdym razem.

    Wieś nie jest dla wszystkich.

    To całkowicie normalne. Mimo licznych zalet i walorów mieszkania w sielskiej okolicy takie rozwiązanie nie jest dobre dla każdego. Nie odnajdzie się tutaj ktoś rządny bodźców, gwaru, kontaktu z ludźmi, bycia w centrum wydarzeń. Osobiście znam kilka osób, dla których przeprowadzka na wieś byłaby wyjęciem z naturalnego środowiska, jakim jest miasto. I bardzo dobrze, bo każdy powinien mieszkać tam, gdzie czuje się najlepiej. Jesteśmy różni i mamy inne potrzeby. Do tego dochodzą jeszcze okoliczności – te sprzyjające i te działające na przekór naszym marzeniom i planom. Trzeba pamiętać by ważne decyzje, a taką na pewno jest wybór miejsca do życia, podejmować we właściwym czasie. Bo na wszystko jest dobry czas. I wtedy warto ruszyć za marzeniem…

    Dzisiaj

  • Moim okiem

    O życiu pod lasem – moje refleksje dwa lata po przeprowadzce.

    Minęły dwa lata odkąd przeprowadziliśmy się z wielkiego miasta do domu pod lasem. Jezioro widać z okna, sosny zaglądają do nas z każdej strony. Widoki sielskie, urokliwe. Jak to jest zostawić swoje miejsce do życia, w którym trwało się ponad 20 lat i przenieść się w zupełnie nowy zakątek świata, oddalony od drogi asfaltowej o 8 km 🙂

    Dzisiaj pokuszę się o przemyślenia i podsumowania. Koniec roku sprzyja takim refleksjom i dobrze sobie w tym czasie w głowie poukładać, wyciągnąć wnioski.

    Co mnie zaskoczyło?

    Nie ma czasu na nudę. Tak, tutaj dzień jest wypełniony po brzegi, po przeprowadzce sprawy do załatwienia się mnożą. Trzeba odwiedzić urzędy, zadbać o papierkowe sprawy. Potem remont, niekończąca się historia 😉 Wymaga niesamowitych umiejętności logistycznych, ogarnięcia spraw od gwoździa do kształtu jaki będzie miała wanna. Trzeba się znać na wszystkim, umieć zaplanować każdy ruch z wyprzedzeniem, najlepiej przewidzieć różne scenariusze, potrzeby, żeby nie jechać do sklepu budowlanego trzy razy w tygodniu. Lista zakupów spożywczych to obowiązkowa sprawa, by kupić wszystko, co potrzebne, no i oczywiście do tego miejsce w domu do przechowywania produktów żywnościowych i innych artykułów domowego użytku. W końcu trudno tu wyskoczyć na chwilę do hipermarketu…

    Można podjechać do lokalnego sklepiku. I tutaj przyjemne zaskoczenie. Wybór duży, asortyment bogaty. Jakość żywności o niebo lepsza niż w sieciówkach. Wszędzie jesteś rozpoznawalny, Pani Cię zna z widzenia lub z imienia, poradzi co warto kupić, czego spróbować, kiedy będzie świeża dostawa pieczywa z pobliskiej piekarni, kiełbasy z czosnkiem niedźwiedzim.

    Tutaj nie ma administracji osiedla. Sam jesteś sobie sterem i ogarniasz wszystko, co trzeba. Jak ze wszystkim, jedni zobaczą w tym plusy, inni minusy. Dla mnie to komfort mieszkania na swoim, samodzielnego decydowania o tym, co zrobimy, jak i kiedy. Nikt się niczego nie domaga, nie płacimy czynszu, nie trzeba być zależnym od nikogo. To duża zaleta i komfort funkcjonowania, choć jest przy tym sporo pracy.

    Najlepsze obuwie to… kalosze.

    Dokładnie tak. Na spacer z psem, do wyjścia przed dom, do ogrodu, do lasu. Zdecydowanie zmienił się asortyment obuwia w mojej szafie. Stawiam na kalosze, trekkingi, adidasy, drewniaki, klapki japonki. Mam też spory zapas kozaków, kowbojki, trzewiki, takie pasujące do dżinsów. W końcu najbardziej liczy się wygoda połączona ze stylem przyjaznym samemu sobie. Tutaj zakładasz to, w czym czujesz się najlepiej, co sprawdzi się w pracy w ogrodzie czy na werandzie, w czym możesz chodzić po piaszczystych drogach, wysokich trawach czy leśnych zagajnikach. Mam w szafie kilka par szpilek na wielkie wyjścia, zachowałam buty, które lubię, bo przecież takie okazje też się tu pojawiają, a poza tym w szafie kobiety musi być wszystko na każdą okazję!

    Bez samochodu się nie da.

    W mieście preferowałam transport komunikacją miejską. Nie stałam w korkach, nie musiałam szukać miejsca do zaparkowania, wszędzie mogłam podjechać na szybko, mając bilet kwartalny w portfelu. Tutaj sprawne auto to podstawa. Nie załatwisz nic nie mając samochodu w garażu czy na podjeździe. Zakupy, wyjazdy do okolicznych miasteczek czy miast, do lekarza, fryzjera, weterynarza. Oczywiście można pojechać busem, ale do busa jest osiem kilometrów i samochodem łatwiej się dostać na przystanek. Jazda po leśnych drogach jest przyjemnością, oczywiście jak masz odpowiednio przygotowany samochód, najlepiej z napędem na cztery koła, który czasem się przydaje. Trasy wyjątkowo urokliwe o każdej porze roku.

    Nasza droga do sklepu 🙂

    Duże powierzchnie do ogarnięcia.

    Tak, przeprowadzka z M3 do domu jednorodzinnego to zmiana sposobu widzenia na ogarnianie, sprzątanie, porządki mniej lub bardziej dokładne. Wszystko wymaga dużo więcej czasu, najlepiej posiadać kilka zestawów środków czystości, żeby po każdy nie biec dwa piętra w dół. Co prawda ruch działa zbawiennie na kondycję, na sylwetkę, ale jednak trzeba sobie te sprawy na nowo zorganizować. Metry podłóg, naście okien, schody, weranda i oczywiście otoczenie koło domu: garaż, warsztat, drewutnia, ogród, trawniki, podjazd. Praca dla dwóch osób na półtora etatu dla każdej. Oczywiście ta aktywność wnosi do życia dużo pozytywnej energii, bo można całe godziny spędzić na pracy w ogrodzie, koszeniu trawy, czyli tzw. kontakcie z naturą 😉 poza tym robisz to wszystko dla siebie i sprawia to dużo satysfakcji i radości, ale po całym dniu zmęczenie daje o sobie znać i wtedy wieczór we dwoje spędzony na werandzie jest najlepszym pomysłem. Po takim pełnym wyzwań dniu śpi się dużo lepiej, intensywniej. Tutaj powietrze jest inne, szum lasu, śpiew ptaków wiosną i latem, wiatr, wszystko kołysze do snu. Nie słychać samochodów, latarnie nie zaglądają do okna. Ciemność rozjaśniona jedynie światłem księżyca i gwiazd.

    I gładko przeszłam do niewątpliwych zalet mieszkania z dala od wielkich miast…

    Bliskość przyrody.

    Kontakt z nią powoduje, że życie odczuwa się głębiej, intensywniej. Odzyskuje się właściwe proporcje. Spojrzenie na życie codzienne się zmienia. Nie idziesz rano do biura na kilka lub kilkanaście godzin, wstajesz i możesz wolniej wejść w rytm dnia. Zacząć poranek od kawy wypitej na werandzie, odetchnąć świeżym, porannym powietrzem – to oczywiście częściej robię wiosną, latem czy jesienią 😉 a zimą siadam z kawą w fotelu i przez duże okno patrzę na okoliczne leśne krajobrazy, które o tej porze roku są wyjątkowo klimatyczne. Fajnie zobaczyć ptaki tłoczące się przy karmniku, wiewiórkę skaczącą po drzewach w poszukiwaniu szyszek czy innych smakołyków. Taki początek dnia daje zapas siły na następne, często intensywne godziny.

    Już kiedyś pisałam o niesamowicie rozgwieżdżonym niebie, które zachwyca i przykuwa uwagę. Można się zapatrzeć. Zasłuchać w odgłosy lasu, których tutaj mamy pod dostatkiem. Dzięcioły, kukułki, sójki, żurawie, dzikie gęsi, wilki, lisy, jenoty. To one tutaj królują. My jesteśmy jakby gośćmi w tej leśnej krainie. Z okolic jeziora dochodzi rechot żab. Nad domem lata bielik. Nigdy nie myślałam, że będę mogła doświadczać takiego piękna natury na co dzień. To uspakaja, pomaga osiągnąć równowagę, dystans do otaczającego świata. Zauważyłam, że tutaj mniej się spinam, częściej wrzucam na luz, daję sobie czas, miejsce na zastanowienie. I to mi bardzo odpowiada.

    Cztery pory roku.

    Jak u Vivaldiego. Tutaj są. Jeszcze można je odróżnić, zauważyć. Wiosna budzi się soczyście, przyroda tętni życiem. Lato przypomina klimatem wakacje u babci na wsi, piaszczyste drogi, łąki, leśne polany. Można usiąść, odpocząć na pniu. Wtedy pojawia się więcej ludzi, którzy choć na chwilę chcą wyskoczyć z codzienności i odwiedzają turystycznie te urokliwe zakątki. Potem przychodzi jesień, malownicza, spokojna, zaczynamy palić w kominku. Koc i herbata z miodem z pasieki, do tego dobry film, winyl czy wyczekana książka. Wtedy zwalniamy tempo. Nadrabiamy czas dla siebie. Korzystamy z owoców pracy przez ostatnie miesiące. I wtedy przychodzi zima, jak z bajki. Mamy to szczęście, że kolejne zimowe miesiące przynoszą nam śnieg, szron, lód na jeziorze. Takie krajobrazy w mieście są rzadko spotykane. Śnieg ledwo się pojawi, to zaraz zostanie odgarnięty, zmieszany z piachem i solą. Z miasta mam raczej wspomnienia pluchy i opóźnionych autobusów miejskich.

    Jesteśmy u siebie.

    I to niewątpliwa korzyść. Nie mieszkamy już w bloku, nie mamy za każdą ścianą sąsiadów (choć tutaj muszę przyznać, że za niektórymi mi czasem tęskno, bo przez wiele lat mieszkania w mieście zawiązały się przyjaźnie, życzliwe relacje). Tutaj nikt nam nic nie narzuca, możemy sami decydować gdzie powiesić antenę satelitarną. Możemy organizować sobie czas po swojemu. Mamy swoje trawniki, grządki, donice. Sami wymyślamy jakie zmiany i modernizacje wprowadzić do swojego otoczenia. Mogę w piżamie wyjść przed dom, co w mieście raczej wzbudziłoby zdziwienie i zainteresowanie 🙂 Remontujemy zgodnie z naszym wyobrażeniem, nie potrzebujemy do tego wizyty Pani z administracji osiedlowej. Sami tworzymy własny klimat w domu i naszym otoczeniu. Tutaj mogliśmy właściwie bez ograniczeń przeżyć pandemię, wykonywać swoje zadania, realizować pasje, chodzić na spacery po lesie. Nie odczuliśmy ograniczeń, zagrożenia płynącego z częstego kontaktu z innymi osobami. Choć na brak relacji międzyludzkich nie narzekamy.

    W takich miejscach relacje z ludźmi są bliższe, bardziej naturalne. Nowo spotkany człowiek ma większą otwartość, jest zaciekawiony tym, co u Ciebie słychać. Pomocna dłoń, chwila rozmowy, dobra rada, wskazówka, spotkania przy różnych okazjach dają poczucie przynależności, ukorzeniają nas w tym nowym (już nie nowym…) miejscu. Tutaj w urzędzie masz imię i nazwisko nie tylko numer. Ludzie są życzliwi, otwarci. Nie masz wrażenia, że uczestniczysz w biegu. Masz więcej wpływu na to, jak kreuje się bliska rzeczywistość. Jesteś znajomą częścią tego, co Cię otacza.

    Do miasta się nie wybieram, choć lata tam spędzone wspominam bardzo dobrze, nauczyłam się wielu rzeczy, ukształtowałam swój charakter, dojrzałam, zdobyłam życiowe i zawodowe doświadczenie, zawarłam przyjaźnie. Nie zapomina się tego, co dobre, dlatego zabrałam to, co zdobyłam, osiągnęłam i wyruszyłam w dalszą drogę. Rozpoczęłam kolejny etap życia. W miejscu, które wybraliśmy oboje, które poruszyło nasze serca i wyobraźnię.

  • Moim okiem

    Cisza. Spróbuj ją odnaleźć.

    Zapytacie mnie dlaczego warto poszukać ciszy… Do czego nam ona potrzebna? O jaką ciszę chodzi, o tą zewnętrzną czy tą ukrytą w nas samych?

    Nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Każdy człowiek jest inny, ma swoje potrzeby, priorytety, jest na innym etapie życia. Czy ktoś, kto mieszka i pracuje w wielkim mieście szuka ciszy? Czy jej w ogóle potrzebuje? Myślę, że cisza jest dzisiaj “towarem” coraz bardziej deficytowym, choć poszukiwanym.

    Wyrusz w drogę do samego siebie. Wyrusz w drogę ku ciszy.

    Sama przekonałam się wielokrotnie, że cisza jest dla mnie odskocznią. Szukałam jej niezależnie od etapu mojego życia. Odpoczywałam w ciszy, zbierałam myśli, resetowałam umysł, tęskniłam za nią, jak przytłaczał mnie codzienny szum, bieganina, nadmiar bodźców. W chwilach decyzji, dokonywania wyborów, małych bilansów zatrzymywałam się, starałam odpocząć, odciąć od zewnętrznego świata. Często dosłownie, zamykając drzwi mojego mieszkania, zostawiając sprawy “niecierpiące zwłoki” za progiem. Pracując z ludźmi i dla ludzi codziennie wymieniasz energię ze spotkanymi osobami, czasem się kogoś radzisz, pytasz, oczekujesz wsparcia. Często tak naprawdę nie masz możliwości wsłuchać się w siebie, poszukać odpowiedzi w sobie, w swojej głowie, w sercu. Rozmieniasz na drobne nurtujące Cię sprawy i problemy. Czytasz poradniki, horoskopy, szukasz inspiracji w przeżyciach i doświadczeniach innych osób. Oczywiście nic w tym złego, sama czasem też tak robię. Z biegiem życia dostrzegłam jednak, że zachowując dystans, spokój, odnajduję najlepsze odpowiedzi na nurtujące mnie pytania, pojawiające się wątpliwości, bo “cisza nie tylko wyraźniej mówi, ale i dokładniej słyszy”. Człowiek nauczył się czerpać z napływających informacji, do tego stopnia przyzwyczaił się do codziennej lawiny newsów, istotnych i mniej istotnych wiadomości docierających z każdej strony, że zapomniał, jak wygląda życie sam na sam ze sobą. Co więcej, uważam, że wielu z nas boi się ciszy, jest ona dyskomfortem, bo łatwiej zagłuszyć myśli hałasem. Nie trzeba wtedy mierzyć się z tym, co nas boli, nurtuje. Zamiatamy pod przysłowiowy dywan swoje emocje, stres, strach, niepewność. Pod płaszczykiem nadmiernej aktywności chowamy kompleksy, trudne tematy. Problem tylko w tym, że to wszystko i tak nas dopadnie. I wtedy będzie trudniej. Bo najczęściej niezaopiekowane emocje dochodzą do głosu w najmniej odpowiednim momencie, obudzone iskrą przypadkowej złości, niemocy, zniecierpliwienia. Zagadujemy ciszę, tłumimy ją, na siłę tworzymy wokół siebie harmider, skupiamy uwagę innych.

    A warto czasem wycofać się z owczego pędu, po kawałku dochodzić do odpowiedzi, szukać rozwiązań, dać sobie szansę usłyszeć co podpowiada nam rozum. Pozwolić myślom na spokojny przepływ, na rozważenie za i przeciw. Cisza pomaga, stwarza potrzebną przestrzeń.

    Potrafię się wyciszyć, nawet w tłumie, skupić się, odpłynąć. Tak zwyczajnie wyskoczyć z codzienności. Nie boję się usłyszeć bicia swojego serca. I nie chodzi tutaj o wycofanie, bycie samotnikiem, unikanie innych. Najważniejsze to znaleźć równowagę. Osiągnąć spokój wewnętrzny. Choć i ta zewnętrzna cisza potrafi oczarować. Nie zapomnę pierwszej nocy w naszym domu pod lasem. Za oknem panowała zupełna ciemność, słychać było wszechobecną ciszę… Niesamowite doznanie dla mieszczucha 🙂 Na początku nie było to dla mnie naturalne, nie mogłam uwierzyć, że może być tak cicho, żadnych odgłosów zza okna. Powoli nauczyłam się słuchać tej ciszy. Doceniłam jej siłę. Wpływ na mnie, kojącą moc.

    Poszukaj ciszy w sobie, wyłącz telewizor, telefon. Nie bój się milczeć, nie mów na siłę. Cisza to luksus naszych czasów. Podaruj sobie ciszę, jest na wyciągnięcie ręki.

    Tylko cisza…