• Blisko natury

    Jaka jestem… po przeprowadzce na wieś.

    Od urodzenia mieszkałam w mieście. Na początku w mniejszym, a od czasów młodości w dużym, gdzie spędziłam ponad 20 lat. Zawsze myślałam, że tak już zostanie, ale okazało się, że w głowie zaczęła nam kiełkować myśl o porzuceniu wielkomiejskiego życia i przeprowadzce do malutkiej wsi, właściwie osady nad jeziorem wśród rozciągających się lasów. Od myśli do czynów i tak zaczęliśmy nowy etap 🙂 Nowe życie z dala od wielkich miast.

    “Dom to miejsce, gdzie dusza rozbiera się do naga. Dom to miejsce, gdzie można zdjąć maskę i dać się domowi pogłaskać po policzku. Dom kołysze do snu. Dom nie ocenia, nie rozlicza, dom kocha bezwarunkowo i bezinteresownie. Tylko dom tak kocha. Jeśli jest prawdziwym domem“. Agnieszka Kacprzyk

    Czy się zmieniłam?

    Myślę, że tak. Obserwując siebie, swoje emocje, zachowanie, stosunek do otaczającej rzeczywistości czuję, że pozwoliłam życiu działać. Nie “pcham się” ze swoją wizją, nie chcę wszystkiego planować. Daję sobie przestrzeń wewnętrzną na chwilę zastanowienia, na dialog z własnym JA, na pasje, które wcześniej uśpiłam w głowie. Cieszę się tą przestrzenią, mam jej więcej. I nie chodzi tutaj o czas. Bo tego akurat czasem brakuje. Jest tyle rzeczy do zrobienia, zaplanowania, trzeba przewidzieć, spiąć różne sprawy. Te domowe i inne, które wymagają uwagi. Bliskość przyrody i cisza w miejscu zamieszkania daje szansę na oczyszczenie umysłu ze zbędnych bodźców, które wpadają ot tak, przypadkiem. Mniej tutaj szumu, tłumu. A to sprzyja dobrym myślom, spojrzeniu łaskawym okiem na siebie i swoje życie.

    Słucham siebie.

    Zawsze ufałam swojej intuicji. Wsłuchiwałam się w to, co mi podpowiada. Jednak dopiero tutaj odczuwam, że częściej poświęcam uwagę swoim myślom, temu, co pojawia się w głowie, daję temu dojść do głosu. Mam większy kontakt sama ze sobą. Jestem dla siebie bardziej wyrozumiała, nie śrubuję oczekiwań dla zasady. Mój perfekcjonizm ustąpił miejsca rozsądkowi 😉 Częściej odpuszczam – otoczeniu i sobie 💙

    Zadaję więcej pytań – chcę siebie zrozumieć. Czy mi coś odpowiada, jak postąpić, żeby było dobrze, co zrobić w takiej czy innej sytuacji. Tutaj żyję mniej szablonowo. Dni różnią się od siebie, bo więcej w nich spontaniczności. To też wynika ze zmiany zawodowej. W mieście rytm dnia wyznaczały godziny pracy, a potem było miejsce na wszystko inne. Przeprowadzając się wiedziałam, że jestem gotowa wyskoczyć z korporacyjnego życia i korzystać z tego, które tutaj odnalazłam. Poukładałam je sobie na nowo. Razem z Bartkiem podjęliśmy świadome decyzje, zrobiliśmy zarys, który wspólnie wcielamy w życie, tworząc też miejsce na to, co niezapowiedziane, nieprzewidywalne, aczkolwiek miłe sercu.

    “Dom to oglądanie księżyca wschodzącego nad szałwią i towarzystwo kogoś, kogo można przywołać do okna, żebyście obejrzeli to razem. Dom jest tam, gdzie tańczysz z innymi, a taniec to życie”. Stephen King

    Samodzielna? Już nie 😉

    Życie na wsi to wyzwanie zespołowe. Tutaj popłaca współpraca, wspólne działanie, wspieranie siebie nawzajem. Oczywiście każdy robi to, co umie najlepiej, na czym się zna. Jednak o byciu “Zosią Samosią” zapomniałam. To była dla mnie duża zmiana, bo z reguły w życiu byłam niezależna, z pakietem rozwiązań na każdą okazję. Tutaj się tak nie da. Nie wszystko da się zaplanować, nie ze wszystkim samej poradzić. Mówią, że: “co dwie głowy, to nie jedna”. I tutaj sprawdza się to w 100 procentach 🙂 Trzeba oddać drugiej osobie ster, zaufać, nawet w tych prozaicznych, codziennych sprawach. Nie da się być wszędzie w jednym czasie i mieć oczu dookoła głowy. Ma to dużą zaletę. Razem łatwiej się żyje, śmieje, pokonuje przeszkody. Takie podejście do życia daje piękne efekty, zadowolenie i siłę.

    Dom… nie mieszkanie.

    Po przeprowadzce pojęcie domu nabrało nowego znaczenia. Do tego czasu zawsze mieszkałam w mieszkaniu i uważałam, że to dla mnie najlepsze miejsce do życia. Jakby ktoś wcześniej zapytał mnie czy zamieszkam w domu – zrobiłabym wielkie oczy i zaprzeczyła z uśmiechem. Życie chowa dla nas różne niespodzianki i dla mnie też trzymało taką w zanadrzu. Zamieszkaliśmy w domu. Nie mieszkaniu. Dom to fundamenty, ściany, dach, komin. Furtka, brama, ogród i weranda. Przestrzeń o którą trzeba zadbać, którą trzeba zorganizować, pielęgnować i doglądać. Tutaj bardziej doceniam, bo wiem ile pracy trzeba w to włożyć. Wszystko osiąga się staraniem, pracą własnych rąk. Oboje bardzo się angażujemy, nie chodzimy na skróty, dbamy o nasze miejsce z oddaniem. Lubię nasz dom, tutaj czuję się sobą, jestem związana z tym miejscem. W mieszkaniu często żyje się łatwiej, ale do tego miejsca się przynależy. To miejsce się tworzy.

    Czy tęsknię za miastem?

    Za miastem nie. Przez wiele lat mieszkałam w mieście i dobrze spożytkowałam ten czas. Zabrałam ze sobą to, czego się nauczyłam. Wspomnienia, doświadczenie, dużo zgromadzonych przez lata drobiazgów. Układam je w nowym (już nie takim nowym 🙂 ) miejscu. Bo nowy etap to nowa szansa, nowe rozdanie. Ma w sobie ciągłość poprzez to, co mamy w sobie, ale daje garść nowych nadziei, marzeń do spełnienia. Daje poczucie sensu, iskrę, która rozpala duszę na nowo 🧡 A tutaj między jeziorem a lasem, w naszym domu, wszystko wydaje się bardziej realne, prawdziwe. Wróciliśmy do korzeni. Jak pisał Jonasz Kofta: “Pamiętajcie o ogrodach, przecież stamtąd przyszliście…”. I miał dużo racji.