O życiu pod lasem – moje refleksje dwa lata po przeprowadzce.
Minęły dwa lata odkąd przeprowadziliśmy się z wielkiego miasta do domu pod lasem. Jezioro widać z okna, sosny zaglądają do nas z każdej strony. Widoki sielskie, urokliwe. Jak to jest zostawić swoje miejsce do życia, w którym trwało się ponad 20 lat i przenieść się w zupełnie nowy zakątek świata, oddalony od drogi asfaltowej o 8 km 🙂
Dzisiaj pokuszę się o przemyślenia i podsumowania. Koniec roku sprzyja takim refleksjom i dobrze sobie w tym czasie w głowie poukładać, wyciągnąć wnioski.
Co mnie zaskoczyło?
Nie ma czasu na nudę. Tak, tutaj dzień jest wypełniony po brzegi, po przeprowadzce sprawy do załatwienia się mnożą. Trzeba odwiedzić urzędy, zadbać o papierkowe sprawy. Potem remont, niekończąca się historia 😉 Wymaga niesamowitych umiejętności logistycznych, ogarnięcia spraw od gwoździa do kształtu jaki będzie miała wanna. Trzeba się znać na wszystkim, umieć zaplanować każdy ruch z wyprzedzeniem, najlepiej przewidzieć różne scenariusze, potrzeby, żeby nie jechać do sklepu budowlanego trzy razy w tygodniu. Lista zakupów spożywczych to obowiązkowa sprawa, by kupić wszystko, co potrzebne, no i oczywiście do tego miejsce w domu do przechowywania produktów żywnościowych i innych artykułów domowego użytku. W końcu trudno tu wyskoczyć na chwilę do hipermarketu…
Można podjechać do lokalnego sklepiku. I tutaj przyjemne zaskoczenie. Wybór duży, asortyment bogaty. Jakość żywności o niebo lepsza niż w sieciówkach. Wszędzie jesteś rozpoznawalny, Pani Cię zna z widzenia lub z imienia, poradzi co warto kupić, czego spróbować, kiedy będzie świeża dostawa pieczywa z pobliskiej piekarni, kiełbasy z czosnkiem niedźwiedzim.
Tutaj nie ma administracji osiedla. Sam jesteś sobie sterem i ogarniasz wszystko, co trzeba. Jak ze wszystkim, jedni zobaczą w tym plusy, inni minusy. Dla mnie to komfort mieszkania na swoim, samodzielnego decydowania o tym, co zrobimy, jak i kiedy. Nikt się niczego nie domaga, nie płacimy czynszu, nie trzeba być zależnym od nikogo. To duża zaleta i komfort funkcjonowania, choć jest przy tym sporo pracy.
Najlepsze obuwie to… kalosze.
Dokładnie tak. Na spacer z psem, do wyjścia przed dom, do ogrodu, do lasu. Zdecydowanie zmienił się asortyment obuwia w mojej szafie. Stawiam na kalosze, trekkingi, adidasy, drewniaki, klapki japonki. Mam też spory zapas kozaków, kowbojki, trzewiki, takie pasujące do dżinsów. W końcu najbardziej liczy się wygoda połączona ze stylem przyjaznym samemu sobie. Tutaj zakładasz to, w czym czujesz się najlepiej, co sprawdzi się w pracy w ogrodzie czy na werandzie, w czym możesz chodzić po piaszczystych drogach, wysokich trawach czy leśnych zagajnikach. Mam w szafie kilka par szpilek na wielkie wyjścia, zachowałam buty, które lubię, bo przecież takie okazje też się tu pojawiają, a poza tym w szafie kobiety musi być wszystko na każdą okazję!
Bez samochodu się nie da.
W mieście preferowałam transport komunikacją miejską. Nie stałam w korkach, nie musiałam szukać miejsca do zaparkowania, wszędzie mogłam podjechać na szybko, mając bilet kwartalny w portfelu. Tutaj sprawne auto to podstawa. Nie załatwisz nic nie mając samochodu w garażu czy na podjeździe. Zakupy, wyjazdy do okolicznych miasteczek czy miast, do lekarza, fryzjera, weterynarza. Oczywiście można pojechać busem, ale do busa jest osiem kilometrów i samochodem łatwiej się dostać na przystanek. Jazda po leśnych drogach jest przyjemnością, oczywiście jak masz odpowiednio przygotowany samochód, najlepiej z napędem na cztery koła, który czasem się przydaje. Trasy wyjątkowo urokliwe o każdej porze roku.
Duże powierzchnie do ogarnięcia.
Tak, przeprowadzka z M3 do domu jednorodzinnego to zmiana sposobu widzenia na ogarnianie, sprzątanie, porządki mniej lub bardziej dokładne. Wszystko wymaga dużo więcej czasu, najlepiej posiadać kilka zestawów środków czystości, żeby po każdy nie biec dwa piętra w dół. Co prawda ruch działa zbawiennie na kondycję, na sylwetkę, ale jednak trzeba sobie te sprawy na nowo zorganizować. Metry podłóg, naście okien, schody, weranda i oczywiście otoczenie koło domu: garaż, warsztat, drewutnia, ogród, trawniki, podjazd. Praca dla dwóch osób na półtora etatu dla każdej. Oczywiście ta aktywność wnosi do życia dużo pozytywnej energii, bo można całe godziny spędzić na pracy w ogrodzie, koszeniu trawy, czyli tzw. kontakcie z naturą 😉 poza tym robisz to wszystko dla siebie i sprawia to dużo satysfakcji i radości, ale po całym dniu zmęczenie daje o sobie znać i wtedy wieczór we dwoje spędzony na werandzie jest najlepszym pomysłem. Po takim pełnym wyzwań dniu śpi się dużo lepiej, intensywniej. Tutaj powietrze jest inne, szum lasu, śpiew ptaków wiosną i latem, wiatr, wszystko kołysze do snu. Nie słychać samochodów, latarnie nie zaglądają do okna. Ciemność rozjaśniona jedynie światłem księżyca i gwiazd.
I gładko przeszłam do niewątpliwych zalet mieszkania z dala od wielkich miast…
Bliskość przyrody.
Kontakt z nią powoduje, że życie odczuwa się głębiej, intensywniej. Odzyskuje się właściwe proporcje. Spojrzenie na życie codzienne się zmienia. Nie idziesz rano do biura na kilka lub kilkanaście godzin, wstajesz i możesz wolniej wejść w rytm dnia. Zacząć poranek od kawy wypitej na werandzie, odetchnąć świeżym, porannym powietrzem – to oczywiście częściej robię wiosną, latem czy jesienią 😉 a zimą siadam z kawą w fotelu i przez duże okno patrzę na okoliczne leśne krajobrazy, które o tej porze roku są wyjątkowo klimatyczne. Fajnie zobaczyć ptaki tłoczące się przy karmniku, wiewiórkę skaczącą po drzewach w poszukiwaniu szyszek czy innych smakołyków. Taki początek dnia daje zapas siły na następne, często intensywne godziny.
Już kiedyś pisałam o niesamowicie rozgwieżdżonym niebie, które zachwyca i przykuwa uwagę. Można się zapatrzeć. Zasłuchać w odgłosy lasu, których tutaj mamy pod dostatkiem. Dzięcioły, kukułki, sójki, żurawie, dzikie gęsi, wilki, lisy, jenoty. To one tutaj królują. My jesteśmy jakby gośćmi w tej leśnej krainie. Z okolic jeziora dochodzi rechot żab. Nad domem lata bielik. Nigdy nie myślałam, że będę mogła doświadczać takiego piękna natury na co dzień. To uspakaja, pomaga osiągnąć równowagę, dystans do otaczającego świata. Zauważyłam, że tutaj mniej się spinam, częściej wrzucam na luz, daję sobie czas, miejsce na zastanowienie. I to mi bardzo odpowiada.
Cztery pory roku.
Jak u Vivaldiego. Tutaj są. Jeszcze można je odróżnić, zauważyć. Wiosna budzi się soczyście, przyroda tętni życiem. Lato przypomina klimatem wakacje u babci na wsi, piaszczyste drogi, łąki, leśne polany. Można usiąść, odpocząć na pniu. Wtedy pojawia się więcej ludzi, którzy choć na chwilę chcą wyskoczyć z codzienności i odwiedzają turystycznie te urokliwe zakątki. Potem przychodzi jesień, malownicza, spokojna, zaczynamy palić w kominku. Koc i herbata z miodem z pasieki, do tego dobry film, winyl czy wyczekana książka. Wtedy zwalniamy tempo. Nadrabiamy czas dla siebie. Korzystamy z owoców pracy przez ostatnie miesiące. I wtedy przychodzi zima, jak z bajki. Mamy to szczęście, że kolejne zimowe miesiące przynoszą nam śnieg, szron, lód na jeziorze. Takie krajobrazy w mieście są rzadko spotykane. Śnieg ledwo się pojawi, to zaraz zostanie odgarnięty, zmieszany z piachem i solą. Z miasta mam raczej wspomnienia pluchy i opóźnionych autobusów miejskich.
Jesteśmy u siebie.
I to niewątpliwa korzyść. Nie mieszkamy już w bloku, nie mamy za każdą ścianą sąsiadów (choć tutaj muszę przyznać, że za niektórymi mi czasem tęskno, bo przez wiele lat mieszkania w mieście zawiązały się przyjaźnie, życzliwe relacje). Tutaj nikt nam nic nie narzuca, możemy sami decydować gdzie powiesić antenę satelitarną. Możemy organizować sobie czas po swojemu. Mamy swoje trawniki, grządki, donice. Sami wymyślamy jakie zmiany i modernizacje wprowadzić do swojego otoczenia. Mogę w piżamie wyjść przed dom, co w mieście raczej wzbudziłoby zdziwienie i zainteresowanie 🙂 Remontujemy zgodnie z naszym wyobrażeniem, nie potrzebujemy do tego wizyty Pani z administracji osiedlowej. Sami tworzymy własny klimat w domu i naszym otoczeniu. Tutaj mogliśmy właściwie bez ograniczeń przeżyć pandemię, wykonywać swoje zadania, realizować pasje, chodzić na spacery po lesie. Nie odczuliśmy ograniczeń, zagrożenia płynącego z częstego kontaktu z innymi osobami. Choć na brak relacji międzyludzkich nie narzekamy.
W takich miejscach relacje z ludźmi są bliższe, bardziej naturalne. Nowo spotkany człowiek ma większą otwartość, jest zaciekawiony tym, co u Ciebie słychać. Pomocna dłoń, chwila rozmowy, dobra rada, wskazówka, spotkania przy różnych okazjach dają poczucie przynależności, ukorzeniają nas w tym nowym (już nie nowym…) miejscu. Tutaj w urzędzie masz imię i nazwisko nie tylko numer. Ludzie są życzliwi, otwarci. Nie masz wrażenia, że uczestniczysz w biegu. Masz więcej wpływu na to, jak kreuje się bliska rzeczywistość. Jesteś znajomą częścią tego, co Cię otacza.
Do miasta się nie wybieram, choć lata tam spędzone wspominam bardzo dobrze, nauczyłam się wielu rzeczy, ukształtowałam swój charakter, dojrzałam, zdobyłam życiowe i zawodowe doświadczenie, zawarłam przyjaźnie. Nie zapomina się tego, co dobre, dlatego zabrałam to, co zdobyłam, osiągnęłam i wyruszyłam w dalszą drogę. Rozpoczęłam kolejny etap życia. W miejscu, które wybraliśmy oboje, które poruszyło nasze serca i wyobraźnię.
2 komentarze
Magda
Też mieszkamy pod lasem ponad pół roku.Przemyślenia jak się mieszka pod lasem mam podobne do Pani.Na tą chwilę mimo dojazdów do pracy ,przyroda i cisza wszystko rekompensują.Pięknie tam u was .
Justyna
Będzie mi miło, jak będziemy się zwracały do siebie po imieniu 🙂 Podzielam Twoją opinię, my też czujemy się u siebie, jak na wakacjach. Przyroda koi, cieszy, pomaga poukładać w głowie, odnaleźć spokój. Dojazdy, odległość to pewna niedogodność, choć my przyzwyczailiśmy się do tego bardzo szybko. Jak wracamy do domu, to od razu nam lepiej z dala od miast i szumu ludzkiego. Wszystkiego dobrego 🌻